piątek, 12 grudnia 2014

Teoria Nędznego Podrywu

Jeszcze w zeszłym sezonie sąsiedzi byli w stanie precyzyjnie określić kiedy oglądam "Teorię Wielkiego Podrywu". Zabawne sytuacje doprowadzały mnie do niepowstrzymanego, głośnego, wkurzającego innych śmiechu. Tak było jeszcze przy każdym odcinku zeszłego sezonu.



Poniżej skali Nerda

Teraz już sytuacje komediowe przedstawiane w serialu tak mnie nie poruszają. Poszczególnym odcinkom ósmego sezonu brakuje "tego czegoś", najwyżej dwa odcinki były tak zabawne jak dawniej: kiedy panowie mieli wieczór tylko dla siebie i gdy zostali zamknięci w nerdowskiej piwnicy pewnego lekarza.

Dlaczego właśnie te odcinki przywróciły uśmiech na mojej facjacie? Główne wątki kręciły się wokół nerdowej strony Leonarda, Howarda, Raja i Sheldona. Były w nich stare gry na automatach (Donkey Kong!) rekwizyty z "Terminatora", "X-Menów" i rozkminianie fizyki lotu deski Marty'ego McFly'a z "Powrotu do Przeszłości". Właśnie to, z żartami zrozumiałymi dla fanów, sprawiło że polubiłem ten serial, a nie wątki obyczajowe z dosyć drętwymi dowcipami. Wiem, że Bernadette potrafi być wredna i nie jest mi potrzebny odcinek na tym zbudowany. Chcę takich smaczków, dzięki którym powspominam sobie stare dobre czasy oglądania "Pogromców Duchów", "Powrotu do Przyszłości" lub filmów z Indianą Jonesem. Najwidoczniej scenarzyści mają inny pomysł na fabułę.

Nie jestem z USA

W końcu to serial dla amerykańskiej widowni, a jako Europejczyk, ba! Polak mam odmienne potrzeby od obywateli USA. Dlatego mówię dość i oszczędzam 20 minut życia tygodniowo na coś co mnie naprawdę rozśmieszy.

1 komentarz: